Buu, zabijają mnie w pierwszej misji w ARMA
Data: 2018-09-08, autor: Michał MisztalCeleron 501 MHz, 160 MB pamięci SDRAM, dysk 8 GB i karta grafiki nVidia Riva TNT to, jeśli dobrze pamiętam, pierwszy sprzęt na jakim widziałem Operation Flashpoint: Cold War Crisis. Odpaliliśmy to w roku 2001, demo dostępne było na płycie z Clicka. Ciężko było mówić o płynności rozgrywki. Grafika również była nieszczególna. Aż do roku 2008 OF'a sobie całkowicie darowałem.
W 2008 roku postanowiłem do tytułu wrócić by okazało się, że to jedna z najlepszych gier w które grałem. Ale nie jest to wpis o OF a o następczyni czyli grze ARMA. Istnieją oficjalne kontynuacje Operation Flashpoint - Dragon Rising i Red River. Ale powiedzmy sobie szczerze - "Hurra i do przodu" to nie elementy typowe dla OF'a a taką sytuacje te gry starają się wypromować. Poza tym nowy OF jest toporny, proporcje terenu są fatalne (żałosne sztuczki z odległością) a AI pozostawia dużo do życzenia. W Dragon Rising w pierwszej misji ostrzeliwałem jakąś szopę. Przyzwyczajony do mechaniki Cold War Crisis obstawiłem się w taki sposób aby nie dać się zaskoczyć (a oryginalny OF potrafi zaskoczyć, oj potrafi). A tu co - Chińczycy walili do mnie stojąc w kupie. Żaden się nawet nie silił by zajść mnie od tyłu. Cóż - kiepski sequel.
ARMA to już inna gra. Za stworzenie ARMY odpowiada Bohemia Interactive czyli studio które wypuściło oryginalny Operation Flashpoint. Po uruchomieniu widać nawet ten sam silnik gry. Silnik trochę odświeżony i wydajniejszy. Renderowanie terenu na 5 km jest płynne. Poprawiona została grafika. Zasady rozgrywki pozostały za to niezmienione. Niestety "poprawiono" kilka szczegółów których nikt nie powinien nawet dotykać. Pierwszym takim szczegółem jest celownik w trybie celowania - jego ruchy zostały wygładzone. Oczywiście można się przełączyć na widok broni ale czasem trzeba kogoś kropnąć szybko (sytuacja albo ja albo on) a wykonywanie kombosów w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia nie należy do wygodnych. Należę do osób które wyłączają płynność przewijania w przeglądarkach by mieć większą kontrolę. Wnerwia mnie to gdy coś się jeszcze dzieje po tym jak puściłem przycisk. W oryginalnym OF ruch był skokowy i to mi odpowiadało bo przecież w prawdziwym życiu też nie mam włączonego wygładzania ruchu (ok, puryści, funkcji które pełni móżdżek pomijam).
Kolejną niewesołą rzeczą jest oprawa graficzna. W OF przyzwyczaiłem się do tego, że aby precyzyjnie oddać strzał należy upaść na ziemię i ostrzeliwać z tego miejsca. Gdy zrobimy to w ARMA to jedynie co widzimy to trawę - i to nie jakąś wybitną. Po prostu trawę która przysłania wszystko. Nie wiem na jakiej wysokości żołnierze mają oczy ale gdy ja padnę to w miarę widzę wszystko co się dzieje dookoła. Może po prostu ktoś zapomniał o "alpha blend" czyli rozwiązaniu z pierwszego FarCry który renderował trawę całkiem ładnie. I nie powodowało to błędów rozgrywki.
Kolejna rzecz to AI. W pierwszej misji biegniemy na hurra do zajętego miasta by 50 metrów przed pierwszymi budynkami się przegrupować. Jeśli tak mają wyglądać akcje z zaskoczenia to zaskoczeni jesteśmy my. Bo tak: obstawione ulice i place. Do tego zaraz przyjeżdża pojazd opancerzony i jesteśmy w ciemnej srace. I tutaj jest kolejny niewesoły bug. Gdy do tej pory trzymaliśmy się formacji to okazuje się, że nagle powinniśmy się znaleźć 500 m stąd. Dowódca wrzeszczy "back to the formation" bo zdezerterował wcześniej (inni z drużyny również) a ja jestem sam, otoczony przez wszystko co tylko czeka żeby mnie zabić.
Odpaliłem ARMĘ, żeby poczuć klimat pierwszego OF. A tu klapa. Klimat gdzieś się ulotnił. Gra na siłę stała się szybsza. Nie ma czasu na myślenie. Gra chce myśleć za nas. I jej to nie wychodzi. Pachnie trochę Call od Duty gdzie to jesteśmy prowadzeni jak po sznurku. Szkoda.
Ale jest jeden plus. Postanowiłem przejść Operation Flashpoint po raz kolejny. A potem genialny dodatek czyli Resistance. Cold War Crisis to gra w której gramy czterema postaciami i z tego powodu ciężko się zżyć z obsługiwaną postacią. W Resistance klimat jest inny. Jesteśmy byłym żołnierzem który mieszka na wyspie którą najeżdżają Rosjanie. W wyniku czego na wyspie powstaje oddział partyzancki. Partyzanci nie znają się na wojaczce i przychodzą do nas prosić o pomoc. Na razie odpuszczamy. Próbujemy im przemówić do rozsądku. Nic to nie daje. Pewnego dnia mamy do czynienia z sytuacją w której albo wydamy partyzanta albo rozstrzelamy Rosjan. I tak dołączamy do ruchu oporu (po wydaniu partyzanta mamy wersję alternatywną misji, ja partyzanta nigdy nie wydałem, więc jeszcze nie widziałem tej misji). Potem jest tylko lepiej - pułapki na konwoje z bronią, akcje sabotażowe, ataki z zaskoczenia. Do tego świetna oprawa dźwiękowa, niebanalny scenariusz i ogromny teren. No i ten klimat. Ach ten klimat.